Słów kilka napisać muszę, gdyż rzadko zdarza się, że coś mnie porusza, tak dogłębnie.
A "Róża" Wojtka Smarzowskiego mnie poruszyła. Nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałam coś tak prawdziwego. Mimo, że przez dużą część filmu, z uwagi na brutalność niektórych scen, oczy me zasłaniała chustka, nie chciałam wyjść z kina. Mało tego, uważałam, że wyjście z kina i powrót do codziennych spraw jest dalece nie na miejscu. Bo przy pokazanych tam historiach, nasze bóle i zmartwienia to błahostki.
I w nawiązaniu do współczesności. Dziś Sralentynki. I myślę sobie, że tak durne święto mógł wymyślić tylko Werter w bezkresie swojego cierpienia :-)
Czas zobaczyć.
OdpowiedzUsuńSralentynki i może... zawsze jakaś okazja na "trochę winka":)
Róża powala. ja do dziś, a minął już miesiąc od niej chyba jestem nią porażona a i przytłoczona też trochę.
OdpowiedzUsuńa trochę winka na sralentynki to genialna recepta tudzież receptura np. grzane z dodatkiem goździków lub kawałkiem pomarańczy:-)