Składam sobie obietnice. Całą górę obietnic. Dobrze, że sobie, dobrze, że cicho. Bo byłby wstyd.
Rzucę palenie. Jutro. Na pewno. I już w południe truchtem pędzę do kiosku.
Nie będę podjadać wieczorem. I już po przekroczeniu progu kieruję się do lodówki.
Będę chodzić na pilates/tenis/cokolwiek ruchliwego. Idę raz. Coż poradzę, że nie lubię?
Schudnę. Żeby spodnie, te ulubione, dopinały się swobodnie.
Zrobię to wszystko. Kiedyś.
A tymczasem guzik w spodniach można przeszyć i oko przymnkąć.
Jakoś trzeba sobie radzić.
Podaję rękę w temacie podjadania, ruchliwości (seks wyłączając, bo ta ruchliwość stosuję ;)), chudnięcia i przeszywania guzików :) Palić palę jedynie rekreacyjnie, przy piwku, co zdarza mi się niezwykle rzadko. Jakoś w nałóg nikotynowy popaść nie potrafię. Ale jak coś mnie trapi, gryzie, męczy i poradzić sobie z tym ciężko to sięgam po papierosy. Wypalam 3 i to wystarczy.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze to mieć plan, a że opóźniamy jego wykonanie o kilka dni... no cóż... ŻYCIE :)
Pewnie zdajesz sobie sprawę ile takich cichych obietnic po ludziach chodzi?- powiedziała podgryzając ser królewski o nieprzyzwoitej porze, zdając sobie sprawę, że dwie godziny przy desce do prasowania nie są żadnym usprawiedliwieniem ...
OdpowiedzUsuń;))
Nie jesteś sama ... nieee... nie jesteś sama:)))